Leon Stefan Braziulewicz urodził się w grudniu 1892 r. w Petersburgu w rodzinie Justyna i Urszuli z Maliszewskich. Ukończył 6 klas gimnazjum św. Katarzyny w Petersburgu, a potem kursy buchalterii. Pracował w banku. Od listopada 1914 r. do 25 sierpnia 1917 r. był żołnierzem armii rosyjskiej. Od 2 września 1917 r. służył w I Polskim Korpusie pod dowództwem gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego, gdzie zetknął się z późniejszym generałem Władysławem Andersem.
6 listopada wstąpił do Wojska Polskiego. Służył w formacjach piechoty w Lesznie, Jarocinie i Włodzimierzu Wołyńskim. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. W latach 1918-1919 odbył oficerskie kursy miernicze, a w 1924 r. kurs oficerów sztabowych. Na początku lat 20. awansował do stopnia majora.
W 1929 r. został przeniesiony w stan spoczynku. Wstąpił do służby w Straży Granicznej. Pracował jako kierownik Inspektoratu Granicznego (IG) Brodnica, a następnie Ostrów. W 1936 r. przez trzy miesiące był komendantem Centralnej Szkoły Straży Granicznej w Rawie Ruskiej. Od 7 października 1937 r. pełnił funkcję oficera wywiadowczego, jednocześnie będąc kierownikiem IG Ostrów. W 1938 r. przeszedł w stan spoczynku.
Z dniem 1 marca 1939 r. objął stanowisko komendanta straży bezpieczeństwa Zakładów Ostrowieckich (ZO), wakujące po śmierci Karola Gintera. Wraz z żoną i trzema córkami przybył do Ostrowca Św. i zamieszkał w domu przy ul. Poniatowskiego 5.
- Kiedy wybuchła wojna ojciec założył mundur - wspomina Anna z Braziulewiczów Retmaniak, córka majora. - Ostrowiec miał do obrony tylko 3 armatki. Znajdowały się one na terenie ZO, cukrowni w Częstocicach i na Piaskach, w miejscu gdzie właśnie ruszyła budowa kościoła. Ojciec jeździł i sprawdzał te główne punkty obrony. W pierwszych dniach września otrzymał rozkaz zabezpieczenia i wywiezienia z ZO tajnej dokumentacji dotyczącej produkcji zbrojeniowej. Wraz z grupą nadzoru technicznego i fachowcami ewakuował się na wschód. Miałyśmy jechać z nim. Byłyśmy już spakowane. Ostatecznie zostałyśmy w Ostrowcu: mama, ja, siostry i nasza gosposia Kasia.
W październiku 1939 r. mjr Braziulewicz powrócił do Ostrowca i podjął pracę w ZO jako gospodarz. Włączył się w działalność konspiracyjną organizując na tym terenie struktury Służby Zwycięstwu Polski, a potem Związku Walki Zbrojnej – Armii Krajowej. W sprawach konspiracyjno-organizacyjnych wyjeżdżał często do Warszawy kontaktując się początkowo z gen. Michałem Tokarzewskim-Karaszewiczem, a następnie ze Stefanem Roweckim.
- Ojciec mógł tak jak jego koledzy ewakuować się. Zdecydował się jednak na powrót. Bardzo kochał żonę i córki - opowiada A. Retmaniak. - Dopóty Niemcy nie wiedzieli kim był pan Braziulewicz, było względnie spokojnie. Kiedy zaczęło robić się niebezpiecznie ojciec wysłał nas do swojego kuzyna, do Drwalewa, pod Grójcem. Sam zamierzał ulokować się w bezpiecznym miejscu. Nie zdążył. Został aresztowany.
Mjr Braziulewicz znalazł się w grupie zatrzymanych przez Gestapo we wrześniu 1942 r., w odwecie za uszkodzenie gazociągu i mostu na Kamiennej w Romanowie przez grupę dywersyjną AK.
- We wrześniu były imieniny mamy, Eugenii, a zarazem dzień jej urodzin. Zawsze hucznie je obchodziliśmy, podczas okupacji także. Kiedy tata nie zatelefonował z życzeniami wiedzieliśmy, że coś musiało się stać niedobrego. Wkrótce nadeszła depesza: „Leona nie ma, przyjeżdżaj natychmiast. Kasia”. Jej autorem był ks. Franciszek Bobiński i Edek Kowalski. Na wieść o aresztowaniu ojca mama wraz ze starszą siostrą Aliną pojechały pociągiem do Ostrowca. Ja z młodszą siostrą Marysią zostałyśmy w Drwalewie - mówi A. Retmaniak.
Zatrzymanych osadzono w areszcie mieszczącym się w budynku magistratu przy ul. Głogowskiego. Przebywali w nim dwa tygodnie. Po okrutnych przesłuchaniach komendant Sipo i SS na dystrykt radomski, Fritz Liphardt zarządził publiczną egzekucję na ostrowieckim Rynku, zatwierdzoną przez dowódcę SS na dystrykt radomski Herberta Böttchera.
- Ojciec mógł uciec dwa razy, raz jak go prowadził policjant na Gestapo, na ul. Żeromskiego, drugi – samochodem podstawionym przy bocznej uliczce od ul. Siennieńskiej przez chłopców z konspiracji. Jak mówili mu, aby uciekał, powiedział, że nie może tego zrobić, bo za niego wezmą 10-ciu następnych, którzy osierocą kolejne rodziny. I nie zrobił! - wspomina córka. - Do końca zachował spokój. Kilku aresztowanych w ostatnich listach do żon, napisanych tuż przed śmiercią, wspomniało, że Braziulewicz podtrzymywał ich na duchu.

















Napisz komentarz
Komentarze